Smutna majówka bez Karola. Staram się jak mogę, daję się pochłonąć pracy, rozmawiam, śmieję się, piszę, a gdzieś głęboko jest wielka pustka. Nicość. Tęsknota za dorastającym Synem.
Być może dlatego, że wciąż żyję Jego urodzinami i moim odrodzeniem. Być może dlatego, że wieje północą i przeszywa wilgocią. A być może dlatego, że każda matka budzi się w pewnym momencie swojego życia i zdaje sobie sprawę, że życie nie zawraca. Nie ułoży dwumetrowca do kołyski, nie nakrami, nie odkryje bogactwa biedronki i szelestu liści. To, co jeszcze niedawno wydawało mi się całym światem, dziś jest wspomnieniem, a ja wciąż opieram się jedynie na sobie. czerpię siłę lub słabości z siebie samej. Sama się rodzę i sama umieram.
Choć długi weekend majowy już prawie za mną, spędziłam go pracowicie. Wszystkie pozycje ze swojej listy zostały wypełnione, jednak nie są na takim poziomie zaawansowania, jak bym sobie tego życzyła. Jutro też jest dzień, zajmę się tym wszystkim od rana.
Patrzę na Barta i widzę, jak on teraz się mierzy z wychowaniem swojej córki. Dawniej wydawał mi tylko suche instrukcje pod tytułem zrób to, zrób tamto, powinnaś powiedzieć to, powinnaś tamto. A ja czasami przyjmowałam , a czasami nie. Nie byłam w stanie tego przyjąć. Okazuje się, że życie nie jest takie proste, że nie można liniowo przewidzieć reakcji własnych dzieci, nie da się wyznaczyć trendów. Okazuje się, że można mieć plan, który bierze w łeb zanim zdążysz powiedzieć pierwsze słowo. A już się wali.
Patrzę na Barta i Jagodę i nie wiem co poradzić. Chyba każda z udzielonych wskazówek będzie zbędna. Pozostaje tylko siedzieć i słuchać, nawet nie patrzeć, bo to potrafi wywołać niezłe zamieszanie… Tylko być.