To był impuls. Pełen spontan. Po prostu przeczytałam gdzieś, że warto spisać swoje dzieje i zaczęłam. Właściwie już wzięłam prysznic i leżałam w pościeli, gdy równomierny oddech Barta obok potwierdził. Śpi. Film jakiś taki… słaby, może dlatego, że dopiero się zaczął? Nie miałam klimatu, trudno było mi się skupić na dialogach, zdecydowałam inaczej.
Zeszłam na dół, otworzyłam laptopa, choć wolałabym sunąć długopisem po kartce. Ale z kolei przepisywać to wszystko nie będzie łatwe, więc niech tak będzie. Będę stukać palcami w klawiaturę opowiadając nie o wirusie, nie o danych, liczbach i faktach, nie o zmarłych i tych, co stracili pracę. Będę pisać o sobie. O zwykłym życiu. O tym co widzę dookoła, co czuję, gdy słońce wstaje jak co rano. Będę pisać o rytmie dnia, który staram się sobie zapewnić. O własnych aktywnościach wypełniających mój dzień. Będę pisać o ciszy wokół i o tym, jak mi z nią dobrze.
Bo ja nie narzekam. Broń Boże! Nie postrzegam tego, co się dzieje w kategoriach dobrze – źle. Tego nauczyła mnie joga, mantra, zen. Tego nauczyła mnie sama przyroda. Czy ptak, który dziś zapikował w lśniące w słońcu moje okno wiedział, że zrobił błąd?
Jeszcze parę dni temu zastanawiałam się czym wypełnić dzień. Brakowało mi impulsu, więc czytałam, gotowałam obiady, zmywałam naczynia, robiłam zakupy. Słyszałam o tym, co się dzieje w Azji i jakoś podskórnie czułam, że może to się przenieść na życie wokół mnie. Był moment, ale krótki, kiedy chciałam kupić maski. Nieśmiało oznajmiłam swój pomysł Bartowi. Skarcił mnie wzrokiem mówiącym dużo za dużo, odpuściłam. Masek nie kupiłam. W końcu – co ma być, to będzie.
Może dlatego, że byłam na to w jakiś sposób przygotowana, nie przygniotła mnie ta wiadomość. Zresztą… chyba już nic nie jest w stanie mnie zgnieść. Wiem, że wszystko, co przychodzi, odejść musi i to mi wystarcza. Nic nie trwa wiecznie, choć wieczność buduje nasz umysł.
Jeszcze parę tygodni temu potrzebowałam pracy. Dla zajęcia. Dla wypełnienia wartościowo czasu. Dla pomocy innym. Dla własnej satysfakcji, że można robić to, co się kocha i dobrze zarabiać. Firma, którą założyłam przechodzi okres uśpienia. I tak jak wszystko inne potrzebuje tego czasu, tak i ja pozwalam na ten sen. „Gdy się wyśpi, zadziała ze zwiększoną mocą” – myślę. Więc przyjmjuę, nie naciskam. Nie zmieniam na siłę biegu wydarzeń, bo nie warto. Jedyne, co mogę, to poddać się. Tylko tak zwyciężam.
To dziwne, lecz dziś, gdy świat zwolnił, moja firma nabrała tempa. Wiem już co zrobić i jakie kroki pojąć dalej. I to zrobiłam razem z Piotrem. Budujemy więc szybciej i wolniej to, w co wierzymy całym sercem. Chociaż wiara to złe słowo… Ja to wiem po prostu. Wiem, że cierpliwość popłaca.
Bruce Lee powiedział kiedyś, że żeby wygrać, musisz się poddać. Musisz wykorzystać siłę, która napiera na Ciebie, a nie stawiać jej opór. Tylko w ten sposób możesz z tej siły zrobić użytek, a każdy inny ruch, skieruje ją przeciwko Tobie.
Zastanawiam się jak tę siłę wykorzystać na swoją korzyść. Patrzę, jak inni z nią walczą. Jak facebook zalewa fala czerwieni. Komentarze, przekleństwa, ocena naprawdę obnaża nasz strach. A każde ich słowo bije w nich samych. Zastanawiam się jak się mam poddać i na czym to poddanie się ma polegać.
Nie oceniać? Nie śmiem po prostu… Wszystko jest po coś i kiedyś z pewnością to odkryję. Dziś uważam na to, co mówię, jakie słowa wychodzą z moich ust. Czy są to słowa strachu, lęku, obawy o coś? Czy słowa akceptacji rzeczywistości i miłości? To ma znaczenie, nie tylko w dobie koronawirusa. Moje życie, takie jakie jest, jest dobre. Jest spokojne.
„Niebo jest niebieskie, a trawa jest zielona”.