W „kwarantannie” jestem od blisko trzech lat. Trzy lata temu wyścig z lotniska wprost na salę konferencyjną i z powrotem został przerwany brutalną decyzją lekarza o braku zdolności do wykonywania pracy. Bezdyskusyjnie. Trzy lata temu ze świata wiecznego przepakowywania walizki weszłam w świat dudniącej echem ciszy, łez, niepokoju i lęku o jutro. Trzy lata temu zapomniałam o ego i własnych potrzebach kompulsywnego kupowania. Od trzech lat nie wspieram finansowo mojej mamy, choć tego bardzo potrzebuje. Ostatnie trzy lata mojego życia to etap nauki pokory i akceptacji rzeczywistości, któremu towarzyszyły różne fazy, wzloty i bolesne upadki.
Czas, w którym moje życie zwolniło do zera uważam za bezcenny pod każdym względem. Trudno było mi zmierzyć się z bezczynnością, której bałam się najbardziej. Bezczynność bowiem prowadzi do bezużyteczności, bezużyteczność do zniknięcia z powierzchni ziemi, a to uczucie jak cień podążało za mną. Musiałam na nowo wypracować nawyki, które wypełniały mój czas. Jak jest to trudne – każdy teraz to widzi. Badałam swój każdy ruch, aby nie dać się pochłonąć serialom na netflixie i przełączaniu programów w telewizji. Bo jakość ma znaczenie. Czym karmisz swój umysł każdego dnia, do tego on przywyka.
Mój syn Karol, który dziś jest w Anglii i próbuje bezskutecznie podjąć pracę, był odbiorcą słów:
– Jeśli nie czytasz Synu, zanika Twoja umiejętność czytania. Jeśli przestajesz myśleć, zanika umiejętność myślenia. Jeśli szukasz jedynie łatwych rozwiązań w życiu, zanika twoja odporność na to, co niezależne jest od ciebie. Pamiętaj o tym.
I pojechał. Było to w pierwszych dniach marca, a od tamtej chwili słyszę jedynie jego głos w słuchawce.
Dziś to, czego doświadczałam trzy lata temu, dotyka większość z nas. Wiedzę, jak ludzi boi się, co będzie jutro. Pamiętam też jak sama czekałam na diagnozę, której nie było przez okres półtora roku. Praktycznie wyrok zapadł gdzieś na konsylium zwołanym przez lekarzy, jednak potwierdzenia brakowało. Poetycko brzmiąca insulinoma z czasem okazała się nadzieją, gdy tylko została przeze mnie oswojona, ale wciąż jej nie było… Nie ma jej do dziś, nie ma też diagnozy. Życie w lęku zmieniłam na życie tu i teraz. Być może dlatego, że trzyletnia separacja od pędzącego świata przygotowała mnie na życie w dobie koronawirusa.
Mam trzyletnie doświadczenie w samotności, trwaniu w ciszy, karmieniu umysłu niepewnością i lękiem. Ale to mija moi drodzy. Wszystko, co się rodzi, co ma swój początek, musi umrzeć. Niech to będzie dla nas wszystkich lekcja życia.
Dziś rano tak pięknie śpiewały ptaki za oknem…. Później poleciały do sąsiadów, stamtąd słyszałam ten koncert ciszej, nieco spokojniej. Tak jest każdego ranka. Śpiewają dla mnie, a później dla sąsiada. Dzień w dzień. Nie zamieniłabym tego momentu na żaden inny. On mi pokazuje, że wszystko z naszym życiem jest w porządku. Nic nie zostało postawione na głowie. Liczy się tylko to, jak my to życie odbieramy.