Wciąż mówię o równowadze, o zachowaniu siebie w codziennej bieganinie, o odrobinie ciszy w trakcie pędzącego dnia, a teraz ja potrzebuję trochę się zatrzymać. Tak diametralnie.
Gdzieś jeszcze tli się we mnie myśl, żeby zrobić to i tamto, ale gdy tylko podniosę wzrok znad komputera i spojrzę w dal, każda myśl przestaje mieć znaczenie.
Ten rok był dla mnie czasem przełomowym. Właściwie to wszystko się zmieniło. To, co było do tej pory w constansie, zmieniło swoje położenie, albo zupełnie przestało istnieć. A życie nie lubi próżni. Więc pusta przestrzeń została wypełniona innymi sprawami. Nie rozpatruję co było lepsze, a co gorsze. Mam w sobie jakąś wiarę, że to, co mnie w życiu spotyka jest dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Być może tak mi łatwiej to wszystko zaakceptować..?
Aby odnaleźć poczucie panowania nad … (no właśnie, nad czym…?), wprowadziłam w swoje życie pewne rytuały, wierząc, że z czasem przerodzą się one w trwałe nawyki. Trzy drobne sprawy, które trzymają mnie w pionie i powodują, że zbieram siły na kolejny dzień. Być może pomogą i Tobie? Spróbuj.
fot. Annie Spratt by unsplash.com
PODSUMOWYWANIE DNIA
Dlatego od kilku tygodni codziennie spisuję swoje cenne wnioski minionego dnia. I przynosi mi to wiele dobrego. Sama myśl w głowie nie wymaga skonkretyzowania. Ale inaczej jest z myślą, którą przelewasz na papier. Tu się nad nią pochylasz, ubierasz we właściwe słowa, odrzucasz to, co zbędne po to, aby spisać esencję. I to jest magia.
Nie czytałam jeszcze swoich spisanych wcześniej myśli, choć pewnie będą one dla mnie cenne za jakiś czas, gdy znów wszystko się zmieni. Ale sam fakt podjęcia decyzji o tym, co będzie zapisane na czystej kartce powoduje, że mój umysł dokonuje wyboru. Nie gromadzi wszystkiego, tylko wybiera to, co może mu się przydać na później. I to cenię najbardziej.
Odkryłam, że pielęgnowanie tego nawyku jest dla mnie ważne. Dystansuje mnie do niektórych spraw, a do niektórych przybliża. Pozwala wrócić po całym dniu do jego świtu, i przeżyć go od nowa, być może zmienić to, co z perspektywy czasu uważam za porażkę. Albo pielęgnować swoje dobre wybory. Jakakolwiek refleksja – pozytywna czy nie – jest mi potrzebna. Aby zatrzymać się na chwilę i zastanowić nad tym, jak przeżyłam dany mi dzień.
fot. Joy Stamp by unsplash.com
DOCENIENIE
Czas zrobił swoje i role się odwróciły, gdy zrozumiałam, że to oni powinni płakać nade mną.
Nie doceniamy tego, co mamy. A wystarczy tak niewiele… Czasami wystarczy podnieść głowę do góry i spojrzeć w niebo, by dostrzec bezkres. Niebo jest dostępne dla wszystkich, a tak niewielu z jego dobrodziejstw korzysta. Ograniczeni przez sufity i dachy wpatrujemy się wprost pod nogi z modlitwą na ustach, żeby tylko się nie potknąć.
Więc staram się docenić to, co mam w swojej dyspozycji. Wychwalam w myślach gałązkę dzikiej wiśni rosnącej za oknem, pokrytej łzami deszczu. Pozdrawiam sikorkę, demonstrującą przede mną swoją wolność. Wdycham zimowe powietrze, od którego świat wiruje. Wypatruję swojego odbicia w wiernych psich oczach.
Szczególnie wtedy, kiedy – wydawałoby się – świat się wali, warto dostrzec, że świat ma się świetnie. A to, co się wali, to nasze schematy głęboko zakotwiczone w głowie od wczesnych lat dziecięcych. Dziś pozwalam na to, aby ten stereotyp runął. Łatwe…? Za nic w świecie. Okupione żalem, wyrzutami i zawsze czyjąś winą. Rzecz w tym, żeby i temu odpuścić.
Ktoś mądry kiedyś powiedział, żeby nie przywiązywać się do niczego: do ludzi, do miejsca, do przedmiotów. I miał rację. A kiedy już wszystko stracisz i przypomnisz sobie moje słowa – spójrz w niebo. Ono było, jest i zawsze będzie.
fot. bigstock.com, Wolf in Smoke
CISZA
Kiedyś na sawannie wśród dzikich zwierząt, doświadczyłam olśnienia, że człowiek jest tylko małą częścią wszechświata. Że tak naprawdę jest gościem na ziemi, należącej do antylop i żyraf. W takiej chwili każde słowo jest zbędne.
W Europie, w zabetonowanym fragmencie tej dziewiczej ziemi, roli natury w ludzkim życiu nie dostrzega się. Tu wszystko poddane jest człowiekowi. I gdy ostatnio odkryłam w ogrodzie gniazdo jeży, aż mi dech zaparło. Zwinięte w kłębek, spokojnie oddychające, nakryte grubą warstwą jesiennych liści, malutkie jeżyki. Znów magia. I tak blisko mnie.
Od kilkunastu dni zatem dostarczam sobie codzienną porcję ciszy. Bez względu na pogodę i krótki dzień. Siadam na dywanie vis-a-vis przeszklonej ściany na ogród, i z tą zimową zielenią w umyśle zamykam oczy. Codziennie od kilkunastu dni przez 15 minut dziennie sobie milczę. Codziennie w tej samej pozycji walczę z pokusą odgarnięcia kosmyków włosów z twarzy. To nic-nie-robienie w świecie pełnym celów i zadań, w świecie wiecznych korków i czerwonych świateł, jest moją najcenniejszą chwilą dnia. I choć nie jest łatwo (…bo nie jest! Sam spróbuj, a przekonasz się o czym mówię…), to codziennie, niezmiennie siadam na dywanie i zamykam oczy.
Ta walka z pokusami, być może bardzo drobnymi powoduje, że buduję swoją silną wolę. Buduję „mięsień” silnej woli. Głęboko wierzę, że być może kiedyś, ten „mięsień” będzie na tyle silny, aby pokonać znacznie większe szczyty mojego życia.
fot. Paul Jarvis by unsplash.com