Wczoraj mój mąż zatrzymał mnie chwilę w zamyśleniu. Razem z nim brałam udział w webinarze na temat sytuacji kryzysowej i czym ta sytuacja różni się od innych. Padło pytanie o nasze emocje, jak my czujemy się w tej sytuacji. Wybór miał nastąpić spośród pięciu opcji:
1. czuję złość gniew
2. strach, niepokój
3. frustrację, przytłoczenie
4. zagubienie, zobojętnienie
5. zaciekawienie, akceptacja.
Same ze mnie wyszły słowa, że nie ma tu szczęścia, jako szóstej opcji, na co Bartek udzielił mi nagany wzrokowej i okrasił słowem: „ciekawe jak byś śpiewała mając kredyt do spłaty i perspektywę zwolnienia z pracy”.
Zatkało mnie.
Ja po prostu nie umiem wyrazić tego, co czuję, bo – owszem – bardzo przeżywam dramaty konkretnych osób, dzieci, kredytobiorców i wszystkich innych. Jakaś część mnie rozumie sytuację i jej poziom skomplikowania, powszechności i globalności, jednak nie rzutuje to na moje postrzeganie sytuacji. Bo inna część mnie działa, ma chęci do zrobienia setki różnych rzeczy i cieszę się, że są tego takie namacalne efekty.
Nie postrzegam tego w kategoriach dobra i zła i może to jest powodem moich emocji. Jest, jak jest. Koniec, kropka. Trzeba przyjąć ten fakt, zmierzyć się z nim i szukać rozwiązania z sytuacji. Działać w granicach włąsnych możliwości, robić to, co możliwe jest do zrobienia i nie myśleć o rzeczach, na które nie ma się wpływu.
Przysięgam, nie jest to efekt mojej gruboskórności i niskiej inteligencji emocjonalnej – przeciwnie. Myślę, że jest to element, jaki posiadali ludzie, którzy przeżyli holokaust. Wiedzieli coś się dzieje i żyli dalej. Z godziny na godzinę. Z teraz na za chwilę. Być może ja mam tak samo.
Ostatnio widziałam jeden prosty diagram, który swą prostotą trafił prosto w moje serce. I niech zostanie z nami na dłużej. Oto on: